#Pablieton

Bajka o wójcie, co karierę przez wielkie W zrobił

Za górami, za lasami, za dolinami, za rzekami leżało królestwo w którym żył sobie wójt. Był to człowiek ambitny a przy tym okrutnie chciwy. Pozbawiony moralnych hamulców karierowicz. Od młodego marzył, by zostać kimś wielkim. I to nie jakimś tam pierwszym lepszym wielkim, ale wielkim przez wielkie, ogromniaste W.

A że trudno mu było zostać papieżem, nasz drogi wójt podłączył się do ekipy Jarosławia Kunktatorusa. Polityka, który oszustwem, podstępem i współpracą z wywiadami obcych królestw torował sobie drogę do korony.

Wójt lekką ręką wszedł w łaski Kunktatorusa. Młody, czarujący, mówiący słowa, jakich łaknął Jarosławus, roztoczył przed nim wizję wójta- cudownego dziecka. Wójta, który wszystko może i wszystko wie. A już najbardziej wszędzie się nadaje. Oczywiście tylko tam, gdzie da się dobrze zarobić, bezkarnie ukraść i żyć po królewsku.

Gdy Kunktatorus przejmuje władzę wraz z nim nasz wójt szybko pnie się po szczeblach kariery. Na początku musiano, co prawda, zmienić królewskie edykty tak, by sądy nie szarpały naszego bohatera, ale to był drobiazg. Wójt szybko zaprzyjaźnia się z bliskim doradcą Jarosławusa Mateuszem Kłamusem i królewską majordomusą Beatusą Broszkusą. Ci zaś promowali go i wspierali.

Spryciarz jeden. Wiedział co czyni, bo jego chciwy umysł natychmiast pokazał mu, gdzie są konfitury na królewskim dworze. Wójt szybko awansuje. Zarządza królewskimi magazynami zboża, agencją pilnującą chłopów pańszczyźnianych, manufakturą lamp naftowych a wreszcie dostaje to o co zawsze walczył: berło zarządcy największego, królewskiego warsztatu. Tak wielkiego jak to wielkie W, którym zawsze chciał się stać.

Tenże warsztat, jako jedyny w całym królestwie, produkował paszę do koni. Bez owej paszy ruch na traktach by ustał, nadszedłby głód i wszelakiej maści nieszczęścia w kraju Kunktatorusa. Ów władca dobrze wybrał. Wiedział, że wójt to człek absolutnie uległy i pozbawiony etycznych hamulców. Taki, który wykona dosłownie wszystko byleby tylko opływać w dostatki, zaszczyty i splendory.

I tak przez lata wójt umacniał swoje królestwo. Wzmacniając przy tym władzę Jarosławusa. Nie szczędził na to kasy. Jak trzeba było obniżał cenę paszy. Jak trzeba było pompował dukaty do skarbca. Jak trzeba było łupił właścicieli koni niczym zbój. Jak trzeba było kupował przychylność trubadurów i truwerów, którzy mieli sławić cnoty Kunaktatorusa i zwalczać wśród ludu siły zagrażające jego satrapii…

Nasz wójt pomagał władcy, ale i sobie. Bez umiaru napychał sakiewkę. Kupował działki, pola, pałace, komnaty, lasy i wody. Stał się majętnym człowiekiem. Takim przez wielkie W, rzecz jasna.

Aż pewnego dnia rozbawiony Kunktatorus przyniósł mu nakaz sprzedania części warsztatu. Po to, by nasycić złotem kolejne legiony sług Jarosławusa. Po to, by zasilić kiesę królewskiej partii. Wójt nie ociągając się spieniężył część nadmorskiej manufaktury produkującej paszę królowi pustynnego, zamożnego królestwa. A setki stacji z paszą oddał księciu Wiktorusowi Przyjaznorusowi.

I biznes się kręcił. I kręciłby się tak bez końca, aż tu nagle Donaldus Króluseuropus przegonił Kunktatorusa. I wówczas nasz wójt zrozumiał, że czasy jego kariery i bezkarności minęły. Że przyjdzie czas zapłaty za to co robił. Że dziś zamiast być kimś Wielkim przez wielkie W jest znowu kimś nic nie znaczącym. I to przez wielkie W, które jednak teraz oznacza dwa słowa… Wał i więzienie.

O tym co dalej z wójtem. W kolejnych odcinkach naszej bajki.

W otoczeniu Andrzeja Dudy panuje przekonanie, że Jarosław Kaczyński się kończy jako polityk, a w PiS nie ma żadnego pomysłu na nowe otwarcie.

Więcej o Kaczyńskim i co po nim >>>